Lantier przestąpił próg i usiadł przy stole najbliższym tego, przy którym siedzieli rozmawiający.
Zamówił dwie potrawy, butelkę wina i nim mu podadzą nadstawił ucha nad rozmową sąsiadów, która mu się wydała, i nie bez przyczyny, bardzo interesującą.
Robotnicy nie zwracali uwagi na nowoprzybyłego i rozmawiali nie krępując się wcale.
— Tak więc, Caperon, — mówił tęgi chłop rudo — zarastający, zwany Largy, — z powodu zimna zostaliśmy na bruku!... — Onegdaj pięciu robotników z warsztatu ślusarskiego, czterech ze stolarskiego, trzech z blacharskiego, mularze i cieśle, wszyscy za drzwi!...
— Cóż chcesz.. — odpowiedział Caperon — w taki mróz i śnieg niepodobna pracować na dworze...
— Przecież nic nie przeszkadzało zająć nas pod dachem, gdzie można było przygotowywać robotę...
— Być może, mój stary... odparł jeden z obecnych, ale może nasze fizyonomie nie podobały się werkmajstrowi...
— A! werkmajster, pan Wiktor Beralle! — zawołał Largy. — Pomówmy o nim!... ładny ananas! — woli trzymać próżniaków... on nie cierpi — dobrych kolegów, nie dających sobie zdzierać skóry z grzbietu!... to nie tak jak jego brat, nadzorca robót, prawdziwy zuch, nasz przyjaciel Wiktor Beralle!... który nie gardzi kieliszkiem!...