niż szklankę wina!... Moje życie, moja wdzięczność, moje poświęcenie aż do śmierci do was obojga należy! Bracie, podaj mi rękę...
— Masz... Lecz pamiętaj...
— Zawsze!
— Nie złamiesz obietnicy?
— Nigdy!
— Wierzę ci... chcę ci wierzyć...Teraz umówimy się co będziesz miał zrobić...
W tej chwili na ulicy dał się słyszeć odgłos kroków i jakieś głosy.
Prawie jednocześnie zadzwoniono i silnie zapukano do bramy hotelu.
Renata, Wiktor i Ryszard nadstawili ucha.
— Otwórzcie! — wołano. — Otwórzcie prędko...
I dzwonienie i stukanie do bramy powtórzyło się z zdwojoną mocą.
— To głos Zirzy! — mówiła Renata blednąc. — Zirza tu!... Mój Boże!... mój Boże!... Pawłowi się trafiło jakieś nieszczęście!...
Podmajstrzy i brat jego poskoczyli do okna.
Mieli otworzyć.
— Nie... — rzekła do nich żywo Renata. — Pozostawcie mnie na chwilę samą... Idźcie otworzyć bramę, a ja się tymczasem na prędce ubiorę.
Wiktor i Ryszard usłuchali.
Gospodarz obudzony przez hałas, wychodził ze swego pokoju, ze światłem w ręku, klnąc i wymyślając i zbiegał po schodach tak prędko, jak mu pozwalała jego niezwykła okrągłość.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1482
Ta strona została przepisana.