Dostał się na tę ulicę i wszedł pod Czerwony Kapelusz...
W ogólnej sali znajdowała się w tej chwili nader mała liczba gości.
Wejście Leopolda Lantier, ubranego ze względnym zbytkiem, wywarło wrażenie podziwu, gdyż zwykli goście źle sobie tłomaczyli obecność kogoś dobrze ubranego, w takiej dziurze.
Wchodząc do sali, nowo-przybyły rzucił w około okiem.
Szukał Ryszarda Beralle i nie widział go.
Wtedy spojrzenie jego spoczęło na zegarze wiszącym nad kantorem.
Zegar ten wskazywał wpół do dwunastej?
— Schadzka naznaczona na południe... przyszedłem zbyt wcześnie... — pomyślał Leopold. — Trzeba będzie trochę poczekać...
— Czem panu można służyć? — zapytał gospodarz Czerwonego Kapelusza.
— Proszę o absynt i o przybory do pisania...
Były więzień usiadł przy stoliku stojącym w kącie.
Przyniesiono mu absynt, kałamarz, pióro i arkusz listowego papieru.
Wlał do absyntu kropla po kropli wodę, poczem umoczył pióro i aby sobie dać jakąś minę, zaczął bazgrać wyrazy bez związku.