Siedząc prawie naprzeciwko drzwi, widział wychodzących i wchodzących.
Od chwili do chwili wzrok jego zatrzymywał się znowu na tarczy zegarowej, i której skazówki nie posuwały się odpowiednio do jego życzenia.
Uczucie niepokoju którego doświadczył wracając z Paryża i nie widząc aby Ryszard wsiadał do wagonu na stacyi Negent-sur-Seine, powracało silniejsze i uporczywsze.
Nareszcie wybiła dwunasta.
Drzwi się otwarły i ukazał się Ryszard Beralle.
— Nareszcie! — mruknął Leopold.
I uśmiech tryumfu ukazał się na jego ustach, podczas gdy się przypatrywał ciekawie Ryszardowi który ze swej strony przeglądał salę pijących i patrzał na niego tak, jak i na drugich i dzięki jego przebraniu, wcale go nie poznawał.
— Co on u djabla będzie robił? — zapytał sam siebie.
Ryszard przystąpił do kantoru.
— Co pan rozkaże? — zapytał gospodarz.
— Czy można dostać śniadanie?
— Tak, jeżeli pan jesteś nie bardzo wybredny.
— Poprzestanę na byle czem, na kawałku szynki, omlecie i kawałku sera.
— W tej chwili.
— Czy masz pan gabinety?
— Tak, w głębi, w korytarzu... Siadaj pan w pierwszym... będzie panu bardzo wygodnie... jest w nim piec...
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1525
Ta strona została przepisana.