W chwili gdy stawiał szklankę na stole, drzwi zajętego przezeń gabinetu otworzyły się i Leopold Lantier ukazał się na progu.
Powiedzieliśmy, że był niepodobny do poznania.
Ryszard spojrzał na nowo przybyłego z nie jakiem zdziwieniem i chciał się zapytać kogoby szukał.
Zabrakło mu czasu do zadania tego pytania.
— Widzę że masz apetyt — odezwał się nagle Leopold, siadając przy stole robotnika — i zajęcia tej nocy dobrze go pobudziły...
Usłyszawszy mowę Leopolda, Ryszard zadrżał.
Twarzy niepoznawał, ale poznawał głos jego.
— Ty!... to ty!... — rzekł po cichu, czyniąc usiłowanie, aby ukryć uczucie grozy, które nim owładnęło.
— Tak, chłopcze... Troszkem się ubrał na dzisiejsze z tobą spotkanie.
— To jest, żeś się przebrał...
— Nie... Ja wczoraj byłem przebrany.... Ale to cię mało powinno obchodzić... Stawiasz się na schadzkę akuratnie.. Winszuję ci tego...
— Dziękuję...
— Czy wszystko poszło dobrze?
— Wszystko...
— Masz papiery?
— Mam.
— Zatem dokonamy — ułożonej zamiany...
— Jakiej zamiany? — zapytał Ryszard najzupełniej z zimną krwią.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1527
Ta strona została przepisana.