Głes młodzieńca wywarł dziwny wpływ na schwytanego w sidła zbrodniarza.
Zamiast go zgnębić zupełnie, powrócił mu całkowitą zimną krew i energię.
Wyprostował się, poczem wychodząc z kąta, w który się był wcisnął, postąpił odważnie ku czterem aktorom opowiadanej przez nas sceny.
— A więc? — rzekł spoglądając im bezwstydnie kolejno w oczy. — Czy się nazywam Pelissier, Fradin, albo Leopold Lantier, to wszystko jedno i jestem zachwycony, ze mogę zawrzeć znajomość z moim młodym kuzynem.
— Milcz! — zawołał Paweł oburzony. — Zabraniam ci dawać mi to nazwisko i do rodziny swojej nie przypuszczam ani złodziei ani zbójców...
— A jednak mnie trzeba będzie przypuścić... i innych jeszcze... — rzekł szyderczo Leopold. — Teraz musimy się porozumieć... Mówmy mało, lecz mówmy dobrze... Jestem w waszej mocy... Grałem... przegrałem... Czegóż wy odemnie chcecie?
Cynizm tego łotra i jego niezwykła śmiałość, obudziły w czterech słuchaczach łatwe do odgadnienia zadziwienie.
— Czego my chcemy? — odparł Wiktor Beralle. Ależ chcemy odprowadzić cię do więzienia z któregoś uciekł...
— Bardzo dobrze!... A jak zostanę napowrót osadzony w więzieniu, co zrobicie?
— Doniesiemy o twoich zbrodniach! — zawołał Paweł.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1530
Ta strona została przepisana.