Nędznik ukłonił się ze sztywnością automatu i postąpił parę kroków ku drzwiom.
Ramienia jego dotknęła Małgorzata.
Zadrżał i obrócił się do siostry żony.
— Czy na mnie zaczekasz na ulicy, kochany Paskalu... — rzekła do niego. — Mamy do pomówienia o twoim synu...
— Zaczekam...
Wspólnik Leopolda wyszedł potrącając się o ściany, jak człowiek pijany.
Ujrzawszy się na dziedzińcu gmachu sądowego, stanął.
— Co się dzieje? — zapytywał sam siebie, obcierając chustką skronie zroszone potem. — Nic... ani słowa oskarżenia!... Panna de Terrys usprawiedliwiona, ponieważ jest wolna... Renata sama tylko panią tak pożądanych, przezemnie milionów!... tyle zbrodni popełnionych napróżno! Pozostaje mi tylko ucieczka... Dziś wieczorem stanę w Paryżu... zabiorę wszystkie pieniądze jakie posiadam, a jutro przejadę granicę... Od jutra, za granicą, rozpocznę nowe życie pod fałszywem nazwiskiem...
Powziąwszy takie postanowienie, Paskal poszedł dalej.
Miał wyjść z dziedzińca, gdy ktoś położył mu rękę na ramieniu.
Zbrodniarz obrócił się szybko i ujrzał się w obec podmajstrzego. Wiktora Beralle.
— Ty! — zawołał zdumiony — ty tutaj!...
— Ja sam, panie Lantier.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/1557
Ta strona została przepisana.