Paskal spoglądał otwarłszy usta, na tego co przemawiał w ten sposób.
Podobny był do człowieka ogłuszonego ciężkim ciosem.
— Nie jestem spadkobiercą?... — wyjąkał drżąc na całém ciele.
— Nie...
— Jakto?... dla czego?...
— Dla tego poprostu, żeś został wydziedziczony...
— Wydziedziczony! — powtórzył przedsiębiorca wybuchając śmiechem, w którym się dał słyszéć ton fałszywy. To być nie może! — Mam prawo za sobą.
— Najprzód, nie ma żadnego prawa, któreby zmuszało wuja do zapisania majątku siostrzeńcowi — odparł Leopold — A potém, najbliższy krewny ma pierwszeństwo przed drugimi, a Robert Vallerand miał córkę, do któréj spadek należy...
Paskal zachwiał się pod tym nowym ciosem.
— Robert... córkę... — powtórzył głucho.
— Jakem to miał honor panu powiedziéć...
— Robert Vallerand nie był żonaty...
— Zkąd pan wiesz o tém? — Oddawna straciłeś go z oczu... — Zresztą mógł zawrzéć w Ameryce małżeństwo, które pozostało tajemném dla jakiegoś powodu, prawnego lub nieprawnego, które jednak nie mniéj jest prawem... — W każdym razie, prawe czy nieprawe dziecko żyje... Jest to córk... Ma blizko dziewiętnastu lat a najnormalniejszy testament czyni ją ogólną spadkobierczynią.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/174
Ta strona została przepisana.