ku pańskiego wuja, i tam dowiedziałem się o tém, co panu mówię...
— Cóż daléj? — rzekł przedsiębiorca.
— Nie wesołe to rzemiosło blacharza... — mówił daléj Leopold, — o! nie!... I wyobraź pan sobie, panie Lantier, że czuję w sobie powołanie.
Leopold znowu się zatrzymał.
Paskal drzący z niecierpliwości zapytał:
— Do czego?
— Do życia z procentów, przyzwoicie, po mieszczańsku.... nie pracując... Wszak to pojmujesz, hę? panie Lantier?
— Pojmuję... — Zmierzaj prosto do celu...
— Do celu?... ależ go pan już znasz... celem moim jest wyświadczyć ci przysługę... albo raczej, nam obudwu wyświadczyć przysługę... — Pan musisz być z natury wdzięcznym... ja to czytam na pańskiej twarzy... — Zatém jeżeli tak dzielny chłopak jak ja podaje ci rękę i otwiéra kassę z milionami, pan mu z pośpiechem chyba ofiarujesz część skarbu...
— Otwierasz kassę z milionami... — szepnął Paskal. — Czy to być może?
— Do licha!. — Gdyby to nie było możliwém, czyżbym tracił tu czas nadaremnie... Nie jestem tak naiwny!...
— Ależ jest bezpośrednia spadkobierczyni.
— Gdyby nie to, rzecz cała poszłaby jak po maśle i pan byś wcale mnie nie potrzebował...
— Cóż robić?
— Poprostu usunąć dziewczynę...
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/180
Ta strona została przepisana.