ślepo... On się oddala z uśmiechem na ustach, by zabić... zabić dwie kobiety.... a ja jestem jego wspólnikiem! By uniknąć wstydu bankructwa, zarządzam morderstwo!...
Lantier spuścił głowę na piersi i wydawał się jak pognębiony, lecz po chwili wyprostował się zmieniony, z wzrokiem pałającym i mówił daléj z rodzajem gorączki:
— Nie, ja nic nie zarządziłem! — Ów człowiek powiedział: Uczynię to!... — ja mu pozwalam to uczynić, ot i wszystko... Ja nie miałem żadnego sposobu do przeszkodzenia mu w jego zamysłach i on będzie działał... Czyż ja mam być odpowiedzialny za jego czyny?... — Nie, sto razy, nie!.. Stara kobieta i dziewczyna znikną... To mnie nic nie obchodzi... — Spadek zostanie mnie przysądzony... — Do mnie należą cztery miliony... do mnie należy przyszłość!. — Wszystkiego się mogę spodziewać a nie bać niczego... — Szalony byłem obawiając się.
Powoli Paskal się uspokoiły.
Usiadł znowu i dalej:
— Dziewiętnastoletnie dziewczę, którego matka nie zna, i które nie zna matki! — Co to znaczy? — Dla czego te umyślne gęste ciemności około kolebki tego dziecka... — Gdy Robert odjeżdżał do Ameryki nikt nie wiedział, że on ma jaki tajemny stosunek. — Ale o czém że myślę? — Co mnie obchodzi i matka i córka? Najgłówniejszą jest rzeczą, abym był bogaty... i będę nim, czuję to!
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/187
Ta strona została przepisana.