Podano jej do pokoju posiłek, którego tknąć było dla niéj niepodobieństwem i wydawszy polecenie, aby nazajutrz o dziesiątéj powóz był znowu gotowy, udała się na spoczynek.
Chciała zasnąć, — sen jest zapomnieniem — lecz powieki zaledwie w długich przerwach zapadały na jéj zmęczone łzami oczy a podczas tych chwil spoczynku napadały ją szkaradne marzenia.
Gdy Małgorzata wstała po tej, niemogącej się skończyć nocy, zdawało się, iż się zestarzała w kilka godzin o lat kilkanaście.
Woźnica był akuratny.
Punkt o godzinie dziesiątéj powóz stał przed bramą hotelu, powożący zaś, czekając na rozkaz, grzał się w kącie przy ognisku kuchni.
Był to ten sam człowiek, który poprzedniego dnia woził Małgorzatę.
Powiedziano mu, że podróżna schodziła.
Wyszedł na dziedziniec i dopomagał pani Bertin wsiąść do starej karety, z korzyścią zastępującéj wczorajszą bryczkę.
— Dokąd pojedziemy, proszę pani? — zapytał.
— Do zamku Viry-sur-Seine.
Woźnica z zadziwieniem spojrzał na podróżną i pomyślał wsiadając na kozioł:
— Ta pani pewnie nie wie, że pan Vallerand