— Pani musi być tutaj obca, skoro pani nie wie jakie się przytrafiło w tym domu nieszczęście...
Małgorzata zbladła i zaczęła drzeć.
— Nieszczęście!. zawołała — Tu się trafiło nieszczęście?
— Tak jest, pani... Wczoraj wieczorem ktoś był u pana... jakaś pani... miał on z tą panią straszną sprzeczkę i w skutek niéj...
— Boże! — zawołała wdowa tracąc prawie przytomność, — Boże!... boję się zrozumieć... Czy panu Vallerand gorzéj?... Czy nie grozi niebezpieczeństwo?
— Niestety! pani, mój biedny pan umarł...
— Umarł! powtórzyła Małgorzata chwiejąc się na nogach.
I z cicha dodała.
— Zabrał tajemnicę z sobą! niczego się nie dowiem! — Ale, nie, — mówiła daléj wytężając siły, on musiał gospodyni przekazać swoją ostatnią wolę...
jéj musiał zlecić czuwanie nad moją córką... Muszę się widziéć z panią Urszulą!...
Te ostatnie wyrazy były wymówione głośno.
— Pani Urszula pojechała do merostwa dla spisania aktu zejścia, jak to miałem już honor pani powiedziéć, odparł służący. Z merostwa, ma się udać do Romilly zamówić karty pogrzebowe.
— Muszę z nią mówić... — Poczekam na nią...
— Jak sobie pani życzy.
Małgorzata postąpiła ku ławeczce.
Klaudyusz odezwał się:
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/191
Ta strona została przepisana.