chałam, Robercie, a tyś mnie jednak przeklął, bom ci zadała męczarnie, opuszczając cię nikczemnie! przebacz mi, przebacz!
Twoja śmierć zadaje memu sercu jedną ranę więcej... — Przebaczam ci wszystkie sprawione mi dawniej męczarnie... wszystkie męczarnie wczoraj mi zadane... te co mi jeszcze teraz zadajesz... Zlituj się, Robercie, nademne!... Tyś nie uniósł tajemnicy do grobu, czy prawda? Tyś komuś zlecił czuwanie nad naszém dziecięciem?... Zostawiłeś papiéry, które mnie objaśnią?
Małgorzata stała teraz i zwróciwszy wzrok na zmarłego, mówiła do niego tak, jakby ten mógł ją słyszeć; zdawała zapytywać go jak gdyby on mógł jéj odpowiedziéć.
Nagle, myśl jedna, przemknęła się po jéj głowie.
Powiodła wzrokiem po pokoju.
Te papiery mną pokierują, szepnęł, one pewno muszą być tutaj... blzko mnie... w jednéj z tych szuflad... Może tylko potrzeba wyciągnąć rękę aby je dostać... a ja jestem sama...
Drząc zamilkła.
Zgwałcić to miejsce — mówiła daléj z przestrachem, — w obec tego trupa, otwierać szufladę... czy to nie świętokradztwo?... Nie, sto razy nie, ponieważ idzie o odebranie córki!
— Uspokoiwszy sumienie tém sztuczném rozumowaniem, Małgorzata postąpiła do biurka pokrytego porozrzucanemi papiérami.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/194
Ta strona została przepisana.