Na spodzie szuflady leżał jeden tylko przedmiot: — list.
Małgorzata pochwyciła go i pożarła wzrokiem adres następujący:
Wydała okrzyk radości, na który odpowiedzią był okrzyk przestrachu i oburzenia.
Kobieta w grubéj żałobie, podnosząc kotarę weszła do pokoju, rzuciła się ku Małgorzacie i wyrwała jéj list z ręki.
Ową kobiétą — musimy objaśnić czytelnika — była Urszula Sollier powracająca z Romilly.
— Nędznico! — rzekła Urszula głucho. — Nędznico!...
— Łaski! litości!... wyjąkała Małgorzata padając na kolana i wyciągając błagalnie ręce.
— A! poznaję cię!... mówiła dalej pani Sollier, któréj twarz zmieniła się od gniewu; to by byłaś tu wczoraj!... to ty coś do tego domu wniosła śmierć i rozpacz!...
— Zlituj się nademną!... łkała biédna nieprzytomna matka; nie potępiaj mnie! — ty wiesz jak potężnym powodem byłam tutaj ciągniona i Bóg mi