W téj chwili powóz, którym przejeżdżali podróżni z dworca, zatrzymał się przed hotelem.
— Jakiś jegomość wysiadł z niego i wszedł do sali, w któréj się palił dobry ogień.
Ten podróżny, ubrany ciepło w surdut podbity futrem, miał kapelusz z szérokiemi skrzydłami a twarz jego nikła w ogromnym szalu szkockim dochodzącym prawie aż do oczu, zasłoniętych niebieskiemi okularami. W ręku trzymał małą, zupełnie nową walizkę.
Gospodarz śpiesznie wyszedł na jego spotkanie.
— Pan przyjechał pociągiem z Paryża? — zapytał przybyłego.
— Tak jest, panie...odrzekł nowoprzybyły.
— Czy pan ma zamiar tutaj nocować?
— Rozumie się. Przyjechałem na pogrzeb pana Roberta Vallerand.
Gospodarz się ukłonił.
— Ogromna strata dla okręgu! — zawołał — Ach, pan Vallerand będzie żałowany. Pogrzeb odbyć się ma jutro punkt o jehenastéj. Będzie mnóstwo osób... Czy pan zje co przed udaniem się na spoczynek?
— Czy zjem co? — ależ owszem i to jak najprędzéj... — zimno mi napędziło djabelnego apetytu.
— Zaraz panu przyniosę...
— Tu do ognia, jeśli to być może...
— Może być z wszelką łatwością... Antosiu, moje dziecko, nakryj no prędko mały stoliczek... A ty Wiktoryo przygotuj łóżko dla pana...
— Na pierwszém piętrze? — zapytała służąca.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/205
Ta strona została przepisana.