by mógł rozciągnie nadzór nad domem, nie będąc zmuszonym do znoszenia zimna, którego ostrość się zdwoiła.
Nagle z ust jego wyrwał się okrzyk radości.
— Mam!... — rzekł. — Z miejsca o którem myślę, bidzie można widziéć każdego, kto będzie wychodził z zamku. — Ale głód mi dokucza, a umrzéć z głodu w wilię zostania bogatym, byłoby niezręcznością!!... Ale mniejsza o to! na wojnie jak na wojnie!... Z lepszym apetytem jutro zjem obiad.
I wydobywszy z kieszeni tabliczkę czokolady, zaczął ją gryźć, kierując swe kroki ku domowi.
Na prawo, w głównym dziedzińcu, znajdowało się kilka budowli pomiędzy któremi była cieplarnia.
Leopold zauważył tę cieplarnię, widocznie ogrzewaną podczas zimy.
Stanął przed zwykle otwartą bramą.
Tego wieczoru, jakimś szczególnym wypadkiem brama była zamknięta.
Wiemy, że cała posiadłość była otoczona dosyć wysokim murem.
Muru tego Lantier nie mógł przebyć, ale przeleźć przez bramę było dla niego fraszką.
Prędzéj niż we dwie minuty znalazł się zdrów i cały na dziedzińcu i skierował do cieplarni.
Klucz tkwił w zamku.
Przekręcił go i przestąpił próg niewielkiego budynku, gdzie ceglany piec dniem i nocą utrzymywał łagodne ciepło.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/230
Ta strona została przepisana.