tém pani Urszla dzisiejszéj nocy wyjeżdża... — To mi się podoba....
Stangret zapalił latarnie powozu, ubrał konia, zaprzągł go i zarzucił mu na grzbiet grubą derę, chroniącą od zimna.
— Trzeba się będzie ztąd wynosić naprzód, aby trochę wyścignąć powóz, — mówił daléj Leopold. — Ochmistrzyni pewnie jedzie na kolej i koń pobiegnie prędzej odemnie.
— Kończąc ten krótki monolog, były więzień nagle rzucił w tył.
— Do miliona djabłów! — rzekł z niepokojem — ten drab tutaj idzie! — Zdaje się, że ten stangret jest zarazem ogrodnikiem i musi tu palić w piecu zrana i wieczorem! Pozycja staje się krytyczną! — Gdzie się tu schować?
To mówiąc Leopold rzucił się w głąb cieplarni, idąc zgięty we dwoje prawie, z rękami wyciągniętemi naprzód, pomiędzy schodkami, na których stały wazony kwiatów...
Pod schodkami znajdowało się puste miejsce, gdzie się wcisnął.
Był już czas po temu.
Drzwi się otworzyły. — Ogrodnik-stangret wszedł, ciągle trzymając latarnię w ręku.
— Jeżeli mnie zobaczy, wszystko zginęło! — pomyślał zbieg.
I wydobył z kieszeni ostry nóż, w który nie zapomniał się zaopatrzyć.
Ogrodnik nie domyślając się obecności intruza
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/235
Ta strona została przepisana.