w cieplarni, poszedł prosto do paleniska; otworzył drzwi pieca, poruszył węgiel na pół strawiony, nałożył drobnego węgla do pieca, wrzucił do niego parę szufli mokrego popiołu i ukończywszy starannie tę robotę wyszedł z cieplarni.
— Ocalony... — szepnął Lantier opuszczając swoją kryjówkę.
Ale wkrótce dodał z grubym przekleństwem.
— Milion djabłów... ten zbój zamknął mnie na dwa spust!!...
W istocie ogrodnik dwukrotnie przekręcił klucz w zamku cieplarni.
Leopold przybliżył się do okna i znowu wyjrzał chcąc się dowiedziéć co się dzieje.
Służący wracał do zamku.
Po upływie kilku minut powrócił otulony długim nieprzemakalnym płaszczem, w kapeluszu z czarną kokardą, jedném słowem w ubiorze stangreta.
Razem znim szedł Klaudyusz, niosąc walizę.
Pani Sollier trzymając w ręku swój mały, czarny, skórzany woreczek, szła za nimi, rozmawiając z Franciszką.
Służący umieścił walizę na koźle, obok stangreta i poszedł otworzyć bramę.
Franciszka z płaczem uściskała panią Sollier i pomogła jéj wsiąść do powozu, który się poruszył, wytoczył z dziedzińca i znikł.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/236
Ta strona została przepisana.