nie kręcące się chorągiewki i tłukły się słabo przymocowane okiennice.
Nareszcie dojrzał słabo oświetlony dworzec kolei.
Dochodząc do zamierzonego kresu, Lantier stanął, aby schwycić oddech i obejrzał się w około.
Ani powozu, — ani żywej duszy, — cisza najzupełniejsza, złowroga cisza, przerywana pogwizdem wichru.
Pozamykane domy zdawały się być uśpione.
Jeden tylko skromny zakład, w sąsiedztwie dworca, — „Kawiarnia podróżnych“, — był otwarty.
Leopold Wszedł do sali passażerskiéj na dworcu i niezastał w niéj nikogo.
Spojrzał na tarczę zegara, umieszczonego nad okienkiem kassowém.
— Za pięć minut jedenasta... — mruknął, — Jak też czas ucieka!...
Otwarły się drzwi, przepuszczając jakiegoś niższego officyalistę kolejowego.
Lantier zatrymał go.
— Mój panie, — zapytał, — czy nie mógłbyś mi pan powiedziéć, o któréj przechodzi najbliższy pociąg?
— Dokąd?
— Do Paryża.
— O jedenastéj minut trzydzieści pięć...
— A do Troyes?
— O jedenastéj minut trzydzieści cztery... — Obadwa pociągi krzyżują się na stacyi.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/239
Ta strona została przepisana.