W sąsiednim pokoju odezwały się kroki i ucichły przy drzwiach.
Pani Bertin sama drzwi otworzyła i wszedł Prosper.
— O! pani... pani... — wyjąkał z głębokiem wzruszeniem — przecież się pan Bóg nad tobą zlitował!
Małgorzata wybuchłą łkaniem.
Widok Prospera i wymówione przezeń wyrazy przypomniały jéj wszystkie minione męczarnię.
Skoro się tylko uspokoił jej wybuch płaczu, podała rękę byłemu kamerdynerowi swego męża i rzekła do niego:
— Ach! mój przyjacielu, jużem traciła siły!... — Ty lepiéj jak ktokolwiek bądź wiesz jak byłam godna pożałowania.
— Żałowałem też panią... — Żałowałem z całego serca... Pragnąłem bronić ją lepiej aniżelim to czynił, lepiéj, niż to mogłem uczynić.
— Byłeś wiernym i poświęconym sługą... jesteś, człowiekiem uczciwym.... Zawszem cię szanowała... Jeżeli chcesz do mnie powrócić to od ciebie zależy...
— Czy pani mnie wezwała dla uczynienia mi tej propozycyi, z któréj jestem dumny?
— Nie... odpowiedziała Małgorzata z łatwym do pojęcia kłopotem. Nie dla tego tylko... — Inny jeszcze powód wymagał twojéj obecności.. Idzie o rzecz ważną, od któréj zależy spokój i radość mojego życia...
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/26
Ta strona została przepisana.
IV.