Na środku gabinetu stało duże biuro dębowe delikatnie rzeźbione, — prawdziwy przedmiot sztuki, a na niém leżał stos książek, broszur i papierów różnego rodzaju.
Po nad kominkiem w lustrze weneckiém obwieszoném draperyą aksamitną odbijał się zegar i świeczniki z szesnastego wieku.
Nakoniec, pomiędzy kominkiem i fotelem hrabiego, na małym stoliczku z czerwonego szyldkretu indyjskiego, zamkniętym na zamek cyzelowany jak klejnot, stała taca z kryształu czeskiego ze szklanką i łyżeczką srebrną pozłacaną.
Pan de Terrys leżący prawie w swoim wielkim fotelu, miał lat sześćdziesiąt, lecz można mu było dać ośmdziesiąt.
Ręce jego i twarz były nadzwyczaj chude. — Skóra wyciągniętą i że tak powiemy wygarbowana obciągała, kości.
Bródna długa i biała tak jak i włosy otaczała tę twarz szkieletu. — Oczy miał szkliste a usta blade. — Tylko głos był pełny i dźwięczny.
Długi szlafrok z czerwonej flaneli owijał wyschłe członki starca i dawał mu pozór niby fantastycznej osoby, wyjętéj z opowiadań Hoffmana.
— Pójdź, kochany Paskalu, — rzekł wskazując gościowi krzesło stojące naprzeciwko. — Pójdź i siadaj... Dziś nie mogę wyjść na twoje spotkanie... Od kilku dni nogi mi bardzo nie dopisują i chociaż moje ciało jest lekkie, są niezdolne do udźwignięcia jego ciężaru.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/291
Ta strona została przepisana.