— Nie, alem ztamtąd przywiózł lekarstwo, które, jak ci powtarzam, podtrzymywało mnie przez lat dziesięć...
Paskal Lantier słuchał hrabiego z bardzo żywą ciekawością. Pan de Terrys mówił daléj.
— Gorączka nabyta w Indyach zabija w kilka miesięcy jeżeli jéj się nie zwalcza bezwłócznie i ciągle wiadomém lekarstwem... — Zwalczełem ją i odnosiłem zwycięztwo o ile mogłem. — Gdyby lekarze zrobili na mnie sekcyę, wnieśliby niezawodnie żem został otruty, gdyż lekarstwo, którego małą ilość co dzień zażywam jest straszliwą trucizną... Ale ta trucizna przedłuża mi życie a lekarstwa waszych lekarzy śmierć by mi przyśpieszyły!...
— To straszne!... — szepnął Lantier.
— Dla czego?
— Mógłbyś się pan zabić...
— Niepodobna!... ja znam dozy...
— I panna Honory na na to pozwoliła.
— Nie mów o tém Paskalu. — Moja córka nie wie jakiemu lekarstwu ja zawdzięczam iż jeszcze żyję na świecie... — Obciąłem żyć, aby widziéć jak wyrośnie. — Postarałem się o życie sztuczne i dosiągłem celu... — Odchodzę, gdy żądanie moje skończone... — Honorynę nieba obdarzyły stałym charakterem, duszą wybraną, dobrem sercem... Nie boję się już o nią. Mogę odejść spokojny...— Ty jesteś péerwszym, komu mówię o tych rzeczach... — Ożywiłem się z powodu lekarzy, których sprawy broniłeś, i powierzyłem ci
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/294
Ta strona została przepisana.