twarzą na jego spotkanie i uściskał go z widoczną czułością.
— Bardzom rad że cię widzę, — rzekł, — i błogosławię wypadek, który cię sprowadza w te okolice i jest powodem twoich odwidzin...
— To nie przypadek mnie tu sprowadza, kochane dziecię, — odpowiedział Paskal, siadając przy ogniu, na przeciwko Pawła — przybywam naumyślnie.
— Jestem ci podwójnie wdzięczny.
— Odwidziny moje mają cel poważny... — Chcę z tobą pomówić o ważnych interesach...
— O ważnych interesach! — powtórzył Paweł. — Mówię to zaś szczególnym tonem... — Czyżbym pomimo woli zasłużył na jakie wymówki? — Dziwiłoby mnie to trochę, gdyż pracuję o ile mogę i zdaje mi się, żem nie uchybił żadnemu z obowiązków synowskich...
— Tyś dobry syn, — odparł przedsiębiorca, — i oddaję zupełną słuszność twemu zamiłowaniu do prący... — Jednakże mam ci coś do wyrzucenia...
— Co takiego? — zapytał młodzieniec zaniepokojony.
— Nie raz ci już wspominałem o twojéj przyszłości, o któréj bardzo myślę... — Sądziłem, że mnie rozumiesz gdym ci wyraźnie wskazywał kobiétę, panienkę...
— Panienkę!... — szepnął Paweł blednąc.
— Pannę de Terrys, — mówił daléj Paskal. — Czyżem ci nie dał do zrozumienia, jak mi idzie o to, abyś pozyskał jej symptyę i przychylność?
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/316
Ta strona została przepisana.