okiem udał się do sali jadalnéj w któréj już było zgromadzonych kilkanaście osób...
Kończono rosół, gdy Leopold Lantier wszedł da sali jadalnéj.
Ujrzawszy go Paskal wyciągnął doń rękę i zawołał.
— Jakto, mój drogi, tyś tutaj? A to szczęśliwe spotkanie! — Sądziłem, że podróżujesz po południowych stronach...
I dwaj wspólnicy, których reszta osób, wzięła za starych kolegów, usiedli obok siebie.
Zbytęczném byłoby dodawać, że przez cały czas trwania obiadu, zamieniali między sobą tylko nic nieznaczące wyrazy...
Po obiedzie zaczęli grać w bilard, potem około w pół do jedenastéj, wzięli lichtarze i udali się do swoich pokojów, gdzie był rozpalony suty ogień.
— O jedenastéj już wszyscy śpią, — będziesz mógł przyjść... — rzekł Leopold na schodach.
Paskal odpowiedział twierdzącem skinieniem głowy i wszedł do siebie.
Zbieg z Troyes pamiętał niezupełnie zamknąć drzwi, zapalił cygaro, poprawił ogień i czekał.
Oczekiwanie jego nie było długiém.
O umówionéj godzinie przedsiębiorca nadszedł, zamknął drzwi i usiadł w rogu kominka z bardzo ponurą miną.
— Bez próżnych słów! — zaczął Leopold; — zmierzaj prosto do celu! — Co słychać? — Czegoś
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/366
Ta strona została przepisana.