— P. Robert był moim przyjacielem... Najlepszym przyjacielem... żałować go będę przez całe życie... ale on nie był moim ojcem i przysięga, którąś mu wykonała nie zobowiązuje mnie...
— Renato, źle mówisz?... — Strzeż się niewdzięczności...
— Nie jestem niewdzięczną... — przerwało dziewczę z ożywieniem. — Ależ proszę cię, zechciej zrozumieć, że twój opór mnie straszliwie nęka... — Niepokój zabije, jeżeli pobyt nasz mą się tutaj przedłużyć... Jestem pewna, że moją matka żyje... i chcę uściskać swoją matkę...
— Uspokój się, zaklinam cię, moje dziecię i zgódź się z koniecznością! — Ja z sumieniem nie zmogę wchodzić w układy!... Nie mogę na siebie wziąsć odpowiedzialności za niebezpieczeństwa na jakie może być była narażona bezemnie... Sama nie pojedziesz do Paryża.....
— Niebezpieczeństwa! — powtórzyła żywo Renata. — Jakie? — Nikt w świecie nie wie o mojém istnieniu... Któżby więc był dla mnie niebezpiecznym? ktoby miał interes aby mi szkodzić, przeszkadzać, w wyszukaniu matki? — Ach! Urszulo, ty mnie przywodzisz do szaleństwa! Niebezpieczeństwa o których mówisz są wymarzone, ty wiesz tak samo o tém jak i ja, i wynajdujesz je nie wiem w jakim celu! — Zobowiązanie uczynione panu Robertowi jest tylko pozorem, to jest uderzającém!... Jakiż masz inny, samolubny pozór, aby mnie tyranizować bez litości i sprawiać mi tyle cierpienia?
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/385
Ta strona została przepisana.