— Niech licho porwie natręta! — pomyślał.
I nie ruszył się z miejsca.
Zadzwoniono znowu z takim uporem, że student zdecydował się wstać i pójść otworzyć.
Na progu stał Wiktor Beralle, podmajstrzy z warsztatów z ulicy Picpus.
— A, to ty, Beralle! — rzekł młodzieniec mocno zdziwiony, podając przybyszowi rękę.
— Tak jest, panie Pawle, — odpowiedział Wiktor, z którym czytelnicy zaznajomili się u ojca Bandu, restauratora z ulicy Saint-Mandé.
— Dzisiaj dzień mojéj lekcyi i przychodzę na termin...
— Prawda, mój przyjacielu, — odrzekł młodzieniec w puszczając podmajstrzego, i zamykając drzwi za nim; — powinienem był się ciebie spodziewać, gdyż téj jesteś usobioną akuratnością, lecz przyznaję iż zupełnie o tobie zapomniałem....
Głos studenta był posępny, ton mowy pełen smutku.
Beralle został tem uderzony.
— Jeżeli panu dziś nie na rękę, panie Pawle, to się pan nie krępuj, — rzekł robotnik z pewném zakłopotaniem — odłóżmy na drugi raz... przyjdę kiedyindziej..... Z pańskiéj strony już i to bardzo pięknie, że mnie pan dwa razy w tydzień przyjmujesz, pakując mi w mózgownicę część swego rozumu... — Nie chciałbym się panu naprzykrzać...
— Nie naprzykrzasz mi się wcale mój przyjacielu... — odrzekł syn Paskala. — Przychodząc do
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/416
Ta strona została przepisana.