Ci ostatni z miny i ubrania wyglądający na uczciwych pracowników, przesuwali się tam niepostrzeżeni i prowadzili się w sposób nie budzący podejrzeń ojca Berluron, który w razie obudzenia nieufności, byłby ich natychmiast wyprosił ze swego zakładu.
Dzięki swojej ostrożności, bandyci używali zupełnego bezpieczeństwa w tym obuchu, który nie będąc wskazanym policyi jako kryjówka złoczyńców, nigdy nie był świadkiem zarzucania sieci przez ajentów policyi, łowiących w mętnej wodzie.
Jarrelonge zajadając z apetytem, myślał:
— Na jutro dałem termin nabywcy igielnika..... A to mi ryba, ten to nie tak jak my, wygląda na pana! — Przyjdę tu punkt o dziesiątéj... — Jeżeli dotrzyma słowa, będzie robota, którą się przyda jak deszcz na wiosnę, bo mi już zostaje tylko jedno nieszczęśliwe tylne koło[1] a mając to tylko, hulać nie podobna!
Zabawiwszy niedługo w obuchu ojca Berluron, Jarrelonge wrócił do swego zajazdu i położył się spać.
Nazajutrz cały dzień poświęcił na nieskończoną włóczęgę, bez innego celu, jak tylko, aby odetchnąć pełnemi płucami powietrzem paryzkiem a wieczorem o dziewiątej, powrócił na ulicę Galande.
W zakładzie było tłumno.
Gabinety były pełne.
- ↑ Tylne koło, roue de derriere, tak złodzieje paryzcy nazywają srebrną pięciofrankówkę.