— Jakto!.... zaczął Jarrelonge osłupiały.
Nie dokończył.
Zbieg z Troyes nagle mu przerwał mówiąc doń bardzo prędko i zawsze zniżonym głosem:
— Pst! ani słowa! — Zapłać za wino i idź na mnie czekać na rogu ulicy Petit-Pont... Za pięć minut nadejdę.
Uwolniony więzień ani drgnął.
Zapłaciwszy dwadzieścia sous chłopcu, który przyniósł Leopoldowi wódkę, wyszedł z szynkowni i udał się ulicą Galande, aż do rogu ulicy Petit-Pont.
Idąc mówił z wylaniem radości.
— Byłem pewny, że przyjdzie... — Taki dzielny chłopak nie zawiedzie Bibi!... Otacza się tajemnicą, to znak, że myśli o czemś ważném... — Tęgi chłop!... To zuch pierwszego gatunku! Nie stracił ani minuty!... Toż to się zarobi monety!...
I uwolniony więzień, ciągle mówiąc sam do siebie, zaczął chodzić w tę i ową stronę po trotoarze, nie tracąc z okoka ulicy Galande.
Leopold nie dał na siebie długo czekać.
Nim upłynęło pięć minut, połączył się z Jarrelongem.
— Saperlipopette! — szepnął uwolniony więzień podając Lantierowi rękę, — nigdy bym cię nie poznał!... — Wystrojony jak książę!... Wybacz pan!... Palto podbite królikami! to nie żarty!... — Więc obrobiłeś jakiego bankiera?...