Nie dziw się niczemu... — odrzekł Leopold, — stul gębę i pójdź zamną.
— Dokąd?
— Do halli, do Baratte’a... — Jeszczem nie jadł obiadu...
— Ani ja... rzekł Jarrelonge, który przewąchując dobrą ucztę oblizał usta językiem... — straciłem apetyt z niecierpliwości aby cię prędzej ujrzeć, ale czuję, że mi powraca...
— Tem lepiej, bo mam zamiar cię ufetować...
— Prawdziwy przyjacielu, czczę cię...
— Na teraz idźmy spokojnie jak dwaj porządni obywatele spieszący za swemi interesami... — Nie trzeba aby na nas zwrócono uwagę.
Przebyli most i wyszli na targ Niewiniątek.
Okna restauratora Baratte’a były uilluminowane.
Leopold oddawna już nogą nie stąpił w te okolice, lecz że się nic nie zmieniło z łatwością się orjentował.
— Gabinet... — rzekł do garsona, który wyszedł na ich spotkanie.
— Tędy, proszę panów... — Niech panowie wejdą na pierwsze piętro.
Garson wprowadził ich do małego, bardzo eleganckiego saloniku i rzekł:
— Co panowie rozkażą?
— Cztery tuziny ostryg, — rzekł Leopold po chwili namysłu, — rybę na białem winie, antrkot Bercy z kartoflami tartemi, kuropatwę pieczoną, gro-
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/463
Ta strona została przepisana.