— Pst! — szepnął Lantier po cichu i bardzo żywo. — Tutaj ani słowa o tém! — Ja ci zaraz będę dawał pytania.
I napełniając dwie szklanki, dodał:
— Twój e zdrowie!...
— I twoje.
Jarrelonge ze skupieniem ducha wychylił szklankę i szepnął z radosną miną:
— Ta madera, to prawdziwy aksamit... — A! zakład wyborny! — Jak zostanę bogatym zawsze się tu będę stołował.
Garson powrócił niosąc ostrygi, sos szczypiorkowy i chablis, poczem wyszedł z gabinetu.
— Teraz rozmawiajmy, ale po cichu — rzekł Leopold.
— Mów. — kochany przyjacielu!... — połykam twoje wyrazy..
— Czyś gotów wszędzie iść za mną?
— Ba!... aby tylko na końcu drogi były frysetyki podobne do tego...
— Będą...
— I tylne kola?
— Nawet kanarki....
— No, to idę za tobą na koniec świata a nawet dalej...
— Nie mając nigdy długiego języka?
— Jestem niemym od urodzenia!
— Bez paplania, gdybyś się przypadkiem dostał w pułapkę?
Jarrelonge przybrał bardzo godną minę i odparł:
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/465
Ta strona została przepisana.