Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/491

Ta strona została przepisana.

Był on ubrany i gotów do drogi czekał na Wiktora myśląc o Renacie.
Twarz młodzieńca uległa takiej zmianie, że go trudno było poznać.
Zapadłe policzki, oczy zamglone trudno powstrzymywanemi łzami, czoło zmarszczone i chmurne, dawały mu pozór nieopisanego smutku.
Student zgnębiony przez zmartwienie i bezsenność, w miarę zbliżania się schadzki, czuł, że cierpienie jego wzrasta.
Miał on być obecnym przedwstępnym krokom małżeństwa i wmięszać się pomiędzy ludzi szczęśliwych, on, którego zniknięcie tej którą kochał i chciał pojąć za żonę, czyniło tak nieszczęśliwym.
Pierś jego była uciśnioną.
Czuł ciemność w duszy i owładnięcie jedną myślą stałą, że krok jaki miał uczy nić, był złą przepowiednią dla jego własnego szczęścia, a chociaż nie ukrywał przed sobą nierozsądku tej myśli, nie był w stanie jej odpędzić.
Usłyszawszy dzwonek, poczuł w sercu niewytłómaczone wzruszenie i podniósł się aby otworzyć.
Do pokoju studenta wszedł, wesoło Wiktor Bezalle.
— To ja! panie Pawle! — zawołał. — Widzisz pan, akuratny jak chronometr! — piąta!... Ani minuty mniej, ani więcej!... po wojskowemu!...
— Znam twoją akuratność, mój przyjacielu — odpowiedział Paweł — i ja także, jak widzisz, jestem gotów.