ścia do klassy, gdzie się zbierały wszystkie uczennice aa wspólną, modlitwę.
Dziewczęta mając do rozporządzenia kilka chwil, wbrew zakazowi otworzyły okno od pokoju i uchyliły żaluzye, — (chociaż w téj porze powietrze było lodowato zimne), — Paulina Lambert, przez szparę spoglądała w okna więzienia,
Renata bojaźliwsza a może mniéj ciekawa, stała z tyłu za swoją przyjaciółką.
— Paulino, — mówiła do niéj, — doprawdy to co obecnie czynisz, nie jest dobrem... — Gdyby nas zastała przełożona lub która z nauczycielek, byłybyśmy złajane, ukarane i kto wie, czy może nie przeniesione do ogólnéj sypialni z tego pokoiku, w którym nam jest tak dobrze.
— Moja droga! ty się wszystkiego obawiasz — odparła ciemnowłosa pensyonarka ze śmiechem. — Przełożona i nauczycielki pokładają w nas nieograniczone zaufanie, na które, z małym może wyjątkiem, zasługujemy... — One się nawet ani domyślają tego, bądź co bądź, bardzo niewinnego nieposłuszeństwa...
— Dlaczegóż mamy być nieposłusznemi? — zapytała Renata nie przekonana.
— Chciałabym wiedzieć czy on ciągle tutaj spogląda.
— On?... — Któż taki?
— Ty wiesz dobrze... Ten więzień, którego widujemy co rano, od pięciu czy sześciu dni, za kratami celi.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/50
Ta strona została przepisana.