u siebie... Ale pilnuje ich jego żona... i bez jego wiedzy wzięła z nich to, co mi było potrzebne, aby mnie wyciągnąć z błota...
— W istocie — rzekł Caperon — jeżeli tak, to rzecz ta jest bardzo poważna... — Za miesiąc ojciec Bandu ma zdawać rachunki, a jeżeli spostrzeże brak z twego powodu, to narobi w domu hałasu...
Ryszard spuścił głowę i szepnął z posępną miną.
— Do milion djabłów! Jak ja zapłacę tę i tysiąc franków?
— To twoja rzecz... — odparł Marlet. — Pomyślisz o tem kiedyindziej... — Dzisiaj się bawmy jak tęgie zuchy... — Przez miesiąc znajdzie się przecie ktoś, co ci pieniędzy pożyczy...
— Kto?
— Naprzykład brat...
— Ja jemu nigdy nie wspomnę o tym długu... nasłuchałbym się kazań bez końca...
— No, to kto inny... kto bądź.... Nie trzeba nigdy wyrzekać się nadziei... — Wszystko się da ułożyć. Garson, litr wina...
— Garson, dwa litry... — poprawił Caperon.
— Garson, trzy litry! — zawołał Ryszard uderzając w stół. — Pijmy! ja funduję!
Leopold Lantier i Jarrelonge, nie stracili niu wyrazu z poprzedzającej rozmowy.
Naturalnie Jarrelonge znajdował w niej niewielki interes.
Leopold Lantier, umiejący wyciągnąć korzyść z najmniejszej okoliczności, nie myślał tak samo.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/500
Ta strona została przepisana.