cym przez oszklone drzwi zakładu i zaczęła schodzić na dół.
Nagle, w chwili gdy była na ostatnim stopniu, zatrzymała się przestraszona widząc, że przed nią ktoś stoi.
Głos dobrze jej znany, rozproszył jej obawę.
Była to służąca hotelowa, która interesując się mocno dziewczęciem, o projekcie ucieczki którego wiedziała, czekała na jej wyjście.
— To panienka... — rzekła — już kawał czasu na pannę czatuję... — Spiesz się panienka... pociąg zaraz nadejdzie.
— Odjeżdżam... — odpowiedziała Renata wsuwając jej w rękę sztukę złota. — A ty nie zapomnij...
— Niech się panienka nie boi... — Dziękuję. — Drzwi otwarte... Niech panienka prędko zmyka... — szczęśliwej podróży.
Renata wybiegła na ulicę.
Służąca zbliżyła się do oszklonego okna i przy świetle wydobywającym się przez szyby spojrzała na pieniądz trzymany w ręku.
— Dwadzieścia franków! — zawołała z radosnem podziwieniem. — A ja sądziłam, że to było dwadzieścia sous! — Ona jest hojna, ta młoda panienka, i musi być bogata skoro tak rozdaje lujdory.
Córka Małgorzaty mając tylko plac do przebycia, weszła do sali zupełnie pustej.
Przystąpiła do otwartego okienka, lecz wzruszona, drżąca, stała nieruchoma i niema, trzymając portmonetkę w ręku.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/506
Ta strona została przepisana.