— Dwanaście minut po dziesiątej... — rzekł Jarrelonge spoglądając na zegar.
— No to wyjeżdżaj!... ja otworzę bramę.
Jarrelonge wziął za uzdę klacz zaprzężoną i wyprowadził ją za obręb dziedzińca.
Leopold zamknął za nim wrzeciądze bramy — wszedł do domu, włożył palto, obwinął się białym — szalem, nacisnął kapelusz i wciągnął ciepłe rękawiczki.
— Nie wiadomo co się może wydarzyć... — rzekł otwierając zamek stolika — przedsięweźmy ostrożności.
J wsunął do kieszeni nieduży nóż kataloński i miniaturowy rewolwer.
Poczem połączył się z Jarrelong’em, który siedząc na koźle; i trzymając w jednem ręku lejce a w drugiem bicz, czekał z poważną godnością stangreta z zamożnego domu.
— Pamiętasz wszystko? — zapytał Leopold wsiadając do powozu.
— Ja mein herr...
— No, to w drogę.
Powóz potoczył się z początku powoli, a potem trochę prędzej.
Jarrelonge mając dosyć czasu aby dojechać do stacyi, nie śpieszył się.
Energię klaazy oszczędzał na powrót.
Pomimo tej względnej powolności, oświetlona tarcza zegara wychodząca na bulwar strasburski, wskazywała dziesięć minut do dwunastej, gdy powóz znajdował się naprzeciw kościoła św. Wawrzeńca.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/519
Ta strona została przepisana.