Tłum się poruszył i zawrzał.
Jedni się całowali serdecznie po dziesięć razy, — drudzy ściskali się za ręce, zadając sobie liczne i pomięszane zapytania.
Gorączkowe oczekiwanie Leopolda, przedłużyło się do kilku minut. — Były więzień został sam przy drzwiach wchodowych.
— Niema jej! — szepnął z czołem zroszoném zimnym potem. — Niema! — Czyżby nie wyjechała? — Mamże uledz rozbiciu, gdym sądził, że jestem u portu? — Czyż wszystko bezpowrotnie stracone.
Przez pustą teraz salę pasażerską przechodził jeden z urzędników.
— Panie — zapytał Leopold, chwytając się ostatniej nadziei — czy to z Troyes pociąg przyszedł?
— Nie, panie — odpowiedział urzędnik. — Pociąg z Troyes nadejdzie dopiero za dziesięć minut, gdyż się o kwandrans spóźnił.
— Dla czego?
— Zdaje się, że śniegi spadły...
— Dziękuję za objaśnienie.
Zbieg z Troyes uczuł, że mu z ramion spadł straszny ciężar i wyszedł, aby odetchnąć świeżem powietrzém...
— Kwandrans opóźnienia — szepnął ocierając spocone czoło. — Nie ma nic straconego... — Przyjedzie... Ależ, do kroćset, przestraszyłem się!...