— Zbrodnia! — powtórzyli zdumieni podróżni.
I dwaj młodzieńcy wysiedli.
— Tak, panowie — mówił dalej woźnica — jakem poczciwy człowiek.
— Ale cóż się stało? — cóżeś widział?
— Przedemną jechał powóz, — ten sam co tam pędzi, jakby go djabli nieśli; — widziałem jak jakiś człowiek wysiadł i zbliżył się do poręczy... niósł ciężar... jakąś osobę... kobietę... rzucił ją w rzekę i usłyszałem krzyk, który mnie przejął do szpiku kości.
I wszyscy trzej wychylili się za poręcz.
— Słuchajcie! — rzekł żywo jeden z nich... — Słuchajcie...
Wszyscy trzej nadstawili ucha.
Pod niemi huczała bezustannie jednostajnym szumem rzeka tocząca kry kawały.
Wdali słabł turkot powozu u wożącego dwóch zabójców.
— Jęk... słyszałem jęk... — rzekł jeden z młodych ludzi.
— I ja słyszałem... — rzekł woźnica — zdaje mi się że wychodził z tej góry śniegu, który ztąd widać...
— Pójdźcie — rzekł trzeci — na końcu mostu muszą być schody.
— Ja nie mogę odejść dorożki — tylu jest włóczęgów nocnych...
— No! to poczekaj na nas...
I obadwaj młodzi ludzie poskoczyli ku schodom, których pierwsze stopnie, tak jak jeden z nich przy-
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/534
Ta strona została przepisana.