Renata nie dawała już znaku życia. Z ust jej nie wychodził ani jęk, ani skarga.
Zdaje mi się żeśmy wspominali, iż Wiktor Beralle obdarzony był niezwykłą siłą.
— Pomóż mi pan, jeżeli łaska... — rzekł.
— Co chcesz zrobić?...
— Wziąść tę biedną kobietę na plecy...
Zaprawdę niełatwe to było zadanie, ale przy pomocy Pawła, przyprowadził ją do skutku.
Raz wziąwszy dziewczę na plecy, na których ją utrzymał, przyciskając do swojej piersi jej bezwładne ręce zsunął się ze wzgórza i stanął na brzegu.
Trzymając ciągle swój ciężar, doszedł do schodów prowadzących na wybrzeże i zwolna wszedł na nie.
Paweł szedł krok w krok za nim, gotów do podtrzymania go, gdyby tracił równowagę.
Nareszcie dysząc tak ze wzruszenia jak i ze zmęczenia, doszli do dorożki, której woźnica spiesznie otworzył drzwiczki, wołając:
— Wsadźcie ją panowie do powozu.
Wiktor Beralle obróciwszy się, puścił w objęcia Pawła ciało ciągle nie dające znaku życia.
— Milion! — zawołał stangret — nieszczęśliwa nie żyje!
— Zdaje mi się że tylko zemdlała... — odpowiedział student. — Dajno latarnię i poświeć.
Stangret spiesznie usłuchał, a tymczasem Paweł z podmajstrzym sadzali Renatę na poduszkach.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/537
Ta strona została przepisana.