Jak tylko jej blada twarz została obła światłem, Paweł uczynił znak osłupienia i wydał okrzyk niepokoju.
— Co panu jest? — zapytał podmajstrzy z kolei zaniepokojony.
— To dziewczę... — szepnął student zaledwie dosłyszanym głosem.
— Czy ją pan znasz?
— Znam... Tak, znam ją... Ale popełniona zbrodnia jest dla mnie niepodobną do wytłómaczenia! — Jacyś nikczemnicy chcieli zamordować to dziecię, i dla czego? Ach! to sam Bóg sprowadził mnie na drogę Renaty dla przeszkodzenia dokonaniu tego potwornego dzieła!
Paweł Lantier wyglądał niby w gorączce.
Wiktor chciał go wypytywać.
Ale nie miał do tego czasu.
— Prędko! — rzekł znowu syn Paskala Lantier, zwracając mowę do stangreta. — Prędko w drogę!
— Dokąd? — zapytał stangret obsadzając latarnię.
— Do mnie... na ulicę Szkoły Medycznej.
— Siadaj pan do powozu, panie Pawle — rzekł Wiktor — i staraj się rozgrzać biedną panienkę... — Ja się wdrapię, na kozioł... jest na nim dla dwóch miejsce...
Wskoczył na stopień, gdy tymczasem student się mieścił obok ciągle nieprzytomnej Renaty i fiakr potoczył się ku ulicy Szkoły Medycznej.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/538
Ta strona została przepisana.