Leopold zatarł ręce.
— No! — zawołał — to trzymamy Urszulę Sollier!
— Cóż myślisz przedsięwziąć?
— Nie mam czasu aby ci to teraz tłomaczyć... czekaj tu mnie niedługo, za dwie godziny będę cię potrzebował. — Przygotuj preparata chemiczne...
— Czy się nie boisz, aby twoje odwidziny, jeżeli będą zbyt częste, nie zostały zauważane?
— Dla czegóż, u djabła, miałyby być zauważane? — Przyjmujesz różnych ludzi... — Ja mogę być majstrem ciesielskim, handlarzem drzewa, żelaza, właścicielem kopalń, albo kim bądź innym?... — Nie bądźże bojaźliwym tchórzem?... — Odchodzę... Do widzenia...
I Leopold wyszedł odprowadzony przez Paskala aż do drzwi wiodących na ulicę.
Zamiast powrócić na ulicę Tocanier, zbieg z więzienia w Troyes puścił się ulicą la Roquette i udał na bulwar Woltera.
Tam zjadł śniadanie w małej restauracyjce, zapalił cygaro i idąc zawsze pieszo (gdyż po ośmnastu latach zamknięcia długie piesze przechadzki wydawały mu się rozkosznemi), — poszedł wielkiemi bulwarami i ulicą Opery na ulicę Piramid, na której zatrzymał się przed pięknym nowym domem, oznaczonym numerem ośmnastym.