— Oto pozwolenie — rzekł notaryusz; — gdy pan staniesz na miejscu, każdy panu wskaże dom do sprzedania.
— Tysiączne dzięki... — odrzekł Lantier biorąc papier, który złożył i wsunął do swego pugilaresu.
— Czy się pan tam dziś wybiera?
— Za pięć minut wyruszam w drogę...
— Radbym się widzieć z panem po powrocie i dowiedzieć się o pańskiem zdaniu...
— Umyślnie przyjdę, aby je panu wynurzyć...
— Pragnąłbym aby było korzystne...
— A ja jestem przekonany że takiem będzie i że jutro będziemy mogli skończyć interes.
Leopold podniósł się.
Ukłonił się notaryuszowi i wyszedł z kancelaryi.
Ujrzawszy się na chodniku ulicy Piramid, zrobił uradowaną minę.
— Zobaczmy no... — szepnął wyjmując zegarek i spoglądając na cyferblat. — Piewsza... mówił dalej. — Pierwszą, — właśnie mi tyle czasu zbywa, aby o drugiej być na ulicy Picpus, gdzie mój kuzyn Paskal nie tracąc ani chwili weźmie się do roboty.
Wsiadł do dorożki i przyjechał do przedsiębiorcy na pięć minut przed oznaczonym terminem.
Paskal załatwiwszy w mieście niektóre interesa, powrócił i oczekiwał na mniemanego Valtę.
Uderzony promieniejącym wyrazem jego twarzy zawołał.
— Nie wiem jakie były twoje zamiary, ale bez wahania założyłbym się, że ci się powiodło.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/560
Ta strona została przepisana.