— No, to ci daruję walizę z tem wszystkiem co w niej jest, możesz tem rozporządzać jak ci się podoba...
— Zuch jesteś!...
Jarrelonge wpakował wszystkie przedmioty pomięte w walizę i wyniósł do drugiego pokoju.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Natychmiast po odejściu Leopolda, przedsiębiorca, zadzwonił na swego służącego i nie kazał mu nikogo bez wyjątku wpuszczać aż do szóstej godziny.
Miał robotę, jak mówił, i nie chciał aby mu przeszkadzano.
Wydawszy ten rozkaz, Paskal zamknął się w swoim pokoju i zdjął obraz wiszący na ścianie, który zasłaniał drzwiczki od skrytki.
Za otwarciem tych drzwiczek można było zobaczyć na półkach szafki słoiki, pędzle różnej wielkości, moździerzyk szklanny z tłuczkiem, flaszeczki z różnokolorowemi płynami i mnóstwo innych przedmiotów, których wyliczanie byłoby za długie.
Przedsiębierca wyjął kilka tych przed miotów, oraz zeszyt, którego arkusze składały się z żółtawego papieru i położył to wszystko przy kominku na stole.
To uczyniwszy, Paskal powrócił do szafki, wyjął z niej rądelek miedziany błyszczący jak złoto, wlał do niego bezbarwny płyn z jednej flaszki ze szkła białego i trzy łyżeczki zielonawego płynu, zawartego w drugiej flaszeczce.