— No to się miałaś szczęścia... ale nadziei nie trzeba tracić...
— Do miljona! — odparł Lantier, — niech mówią co chcą, człowiek się zawsze spodziewa...
I dodał z cicha schodząc na dziedziniec:
— Czego, się spodziewam, to nie ułaskawienia, ale wyfrunięcia ztąd, podczas pobytu w tym kojcu, którego kraty nie trudne są do przełamania...
Leopold przyłączył się do więźniów, którzy ze drżeniem cisnęli się do patelni grzejącéj się na szerokiéj krytéj ogrzewaczce, i pomiędzy któremi znajdowało się mnóstwo łotrów, oddawna mu znanych.
O dziewiątéj drugie uderzenie dzwonka zapowiedziało chwilę posiłku.
O dziesiątéj dozorca wezwał Leopolda Lantier do śledztwa i zaprowadził go do kancelaryi więziennéj, w któréj się znadował nadzorca w towarzystwie dwóch żandarmów.
— Oto jest więzień... — rzekł dozorca do żandarmów.
Jeden z nich wydobył z kieszeni parę kajdanek.
Lantier skrzywił się, wzuszając ramionami.
— Okuwać mnie! — zawołał, — i na co? Czy ja myślę uciekać?
— Nie potrzeba, mój zuchu, — rzekł nadzorca do żandarma. — My znamy tego chłopaka... Jest-to dobry więzień... dobrze notowany... — On tu nie jest jako oskarżony... przybył do Troyes z Clairvaux jako świadek w jednéj sprawie, w któréj nawet odegrał piękną rolę...
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/58
Ta strona została przepisana.