I założyła na rękę stalowy niklowany łańcuszek od woreczka, który na noc kładła pod poduszką, aby się z nim nie rozłączać i w którego tajemnej kryjówce schowała teraz mniemany list od notaryusza, obok listu Roberta Vallerand.
Nowo-przybyły jakkolwiek inaczej utrzymywał, nie zdawał się wcale być obdarzonym wyjątkowa siłą: gospodarz i służąca obecni w pokoju pomyśleli sobie, że on nie będzie w stanie zanieść aż na kolej chorej, która nie będąc ani zbyt wysoką, ani zbyt dobrej, tuszy, musiała być jednakże potężnie ciężką.
— Może panu dopomódz? — zapytała służąca.
— Nie trzeba... — odrzekł lakonicznie fałszywy służący.
I wziąwszy Urszulę na ręce, podniósł ją z zadziwiającą łatwością.
Pootwierano wszystkie drzwi przed nim.
W dziesięć minut pani Sollier złożona została na kanapie w sali poczekalnej pierwszej klasy.
Chciała dać pieniądze na kupno biletów.
— Niech się pani niczem nie kłopocze — odparł nieznajomy.
— Dla czego?
— Pod tym względem mój pan wydał mi stanowcze rozkazy.
Urszula nie nalegała.
Mniemany sługa udał się do okienka kasy, które właśnie otwarto.
— Ośm miejsc pierwszej klasy do Paryża... — rzekł — biorę cały przedział. Wiozę chorą osobę.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/598
Ta strona została przepisana.