Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/605

Ta strona została przepisana.

Ujął drobne rączki Renaty w swoje dłonie; — wyglądały jak gdyby z marmuru.
Przycisnął silniej martwe ciało, w nadziei, że jej użyczy trochę gorączkowego żaru, który go palił.
Ciało to było ciągle bezwładne i zimne jak posąg alabastrowy.
Paweł czynił nadludzkie usiłowania, aby nie wybuchnąć łkaniem i ukryć swoją rozpacz.
Powóz, pomimo ślizgawicy, biegł prędko.
Przewidujący stangret kazał ostro podkuć konia, który pędzony przez zimno, biegł niby rumak czystej krwi.
Nareszcie fiakr stanął.
Przyjechali.
Wiktor żwawo zeskoczył z kozła i pobiegł do odźwiernej.
— I cóż? — zapytał Pawła, przestraszony jego zmienioną twarza.
— Nic! — odpowiedział ten ostatni głuchym głosem.
— Trzeba natychmiast wezwać lekarza.
— Tak.
— Pobiegnę po niego.
I podmajstrzy podskoczył gotów dzwdnić do wszystkich drzwi, dopóki nie znajdzie doktora.
Paweł zawołał na niego.
Wiktor powrócił do powozu.
— Nie — rzekł syn Paskala Lantier — o tej porze może musielibyśmy długo czekać, a czekać nie można.