— Teraz — mówił dalej syn przedsiębiercy — bądź łaskaw zapłacić stangreta... — ja biegnę do swego przyjaciela...
— Dobrze... lecz daj mi pan latarnię, o którą ten poczciwiec będzie się upominał...
W pomieszaniu student tracił głowę.
Wiktor zapalił dwie świece, wziął latarnię i wyszedł.
Paweł rzucił wzrokiem rozpaczy na dziewczę blade i sztywne jak trup i pobiegł na górne piętro.
Na jednych drzwiach przybity był bilet wizytowy:
Paweł zaczął dobijać się gwałtownie, jak gdyby chciał drzwi wysadzić..
A jednocześnie wołał
— Otwórzcie! otwórzcie prędko!
Juliusz Verdier musiał zapewne spać głęboko, gdyż zamiast jego głosu, dał się słyszeć inny, świeży i dźwięczny.
— Kto tam?
— Ja, Zirzo, wasz sąsiad z dołu... — odpowiedział Paweł. — Otwórz prędko!... Obudź Juliusza!...
Panna Zirza była to ładna dwudziesto dwu lub dwudziesto trzy letnia dziewczyna, blondynka z nibieskiemi oczyma, zamieszkująca w cyrkule łacińskim, gdzie zaniedbując swój stan kwiaciarki, studyowała medycynę z Juliuszem Verdier.
— To pan Paweł, doprawdy? — zawołała przezedrzwi.