— Idę z tobą.
— Czy ja bym się nie przydała na co? — zapytała pieszczotliwie Zirza. — Gdy idzie o zachód przy kobiecie, to my to lepiej od was potrafimy.
— Ma słuszność... — rzekł Juliusz Verdier. — No hop! mój różowy króliku! ubieraj się jak najprędzej.
— Czekam na was u siebie... — zawołał Paweł.
I zbiegł jak uragan po schodach.
Zirza włożyła spiesznie pończochy, spódnicę, związała włosy, ubrała się w czerwoną kurtkę studenta i była jednocześnie z nim gotowa. — Zeszli do sąsiada.
Paweł i Wiktor stali przy łóżku patrząc na Renatę, która, ciągle leżała nieprzytomna.
Juliusz Verdier zbliżył się do niej i popatrzywszy przez chwilę, ujął jej zimną rękę leżącą na materacu.
Obok niego nieruchoma Zirza podziwiała miłą, twarz Renaty bez względu na śmiertelną bladość i zmianę rysów.
— Biedne dziewczę! — rzekła wzruszona.
— Rozbieraj ją prędko i ułóż w łóżku, a ja tymczasem rozmówię się z Pawłem, gdyż chcąc zwalczyć chorobę, trzeba znać jej źródło... — odparł student medycyny.
Trzej mężczyźni przeszli do drugiego pokoju, aby zostawić Zirzie swobodę działania.
— Bez próżnej gadaniny... — mówił dalej Juliusz Verdier... — nietrać czasu?... Co się przytrafiło temu dziewczęciu?
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/609
Ta strona została przepisana.