Juliusz drzemał jako tako przez kilka godzin, lecz z nastaniem dnia, obudził się.
Wstał trzęsąc się z zimna — w jednej chwili się ubrał i obadwaj zeszli do Renaty.
Zirza jak sumienna dozorczyni chorych, jak prawdziwa siostra miłosierdzia, ani na chwilę nie zmrużyła oka i co pół godziny dawała chorej lekarstwo przygotowane przez swego kochanka.
— Czy spała? — zapytał jej ten ostatni.
— Blizko dwie godziny...
— Czy sen był niespokojny?
— Bardzo niespokojny.
— Miała malignę?
— To bardzo podobne doprawdy, gdyż chora co chwila wymawiała wyrazy i zdania bez związku.
— Zobaczmy no... — rzekł student.
I zbliżył się do choreja którą wyegzaminował z wielką uwagą.
Renata miała otwarte oczy.
Zwróciła wzrok na niego, lecz nie zdawała się spostrzegać, że się ktoś przy niej znajduje.
— Gorączka jest jeszcze bardzo silna!... — rzekł Juliusz Verdier. — Mózg zajęty i myśl jest nieobecna.
Z kolei Paweł przystąpił do łóżka.
— Renato... panno Renato... — szeptał z akcentem czułości, i błagania?
Dziewczę usłyszało swoje imię.
Jej oczy pozbawione wyrazu podniosły się na tego kto je wymówił, a potem znowu skierowały się w próżnię.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/615
Ta strona została przepisana.