— I lekarzowi temu — szepnął Paweł — potrzeba, opowiedzieć o wypadku, a raczej o zbrodni?
— Niewątpliwie, ale cóż to szkodzi? Czyż ty nie myślisz nawet pójść do komisarza policyi, aby złożyć zeznanie, aby powtórzyć mu to, co wiesz, coś widział... wreszcie objaśnić go o zbrodniczym zamachu, którego ofiarą stało się to biedne dziewczę.
— Nie! — odpowiedział stanowczo student prawa. — Nie, ja nie myślę i nie chcę tego uczynić.
Juliusz Verdier papatrzał na przyjaciela z osłupieniem.
— Chcesz zachować w tajemnicy zamach wymierzony na pannę Renatę? — zawołał.
— Tak jest.
— Masz powód do milczenia?
— Bardzo ważny...
— Jaki?
— Całą noc myślałem o tem co zaszło... — Pierwszą moją myślą było pójść złożyć zeznanie, jakieś mi to radził przed chwilą... Cofnąłem się od tego.
— Zastanów się, że milcząc, bierzesz na siebie straszną odpowiedzialność...
— Wiem o tem dobrze, lecz wiem także, że mówiąc, ściągnąłbym, może na Renatę nowe niebezpieczeństwa.
Student medycyny czuł, że jego zdumienie wzrasta.
— Nic a nic nie rozumiem... — rzekł; — wytłumacz się.
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/618
Ta strona została przepisana.