— Zgoda! — Czy nie znasz lekarza, w którymbym mógł położyć takie same zaufanie, jakie mam w tobie?
— Juliusz uderzył się w czoło.
— Ależ i owszem!... — zawołał — mam co mi potrzeba... Justyn Marechal, mój współziomek, towarzysz lat dziecięcych, zamieszkał w cyrkule Sorbony. Jest to przyjaciel pewny i dyskretny... je mu nawet na myśl nie przyjdzie, aby cię wybadywać...
— Trzeba się do niego udać...
— Ja pójdę... Jeżeli go zastanę w domu, to go przyprowadzę i będziemy tu za pół godziny... Oczekując na mój powrót nie odzywaj się do chorej ani słówka... ani słówka, to rzecz bardzo ważna...
— Bądź spokojny.
Juliusz wszedł do siebie, włożył palto, wziął kapelusz i pobiegł do cyrkułu Sorbony.
Justyn Marechal wychodził, udając się do chorych.
Na prośbę swego przyjaciela, poszedł na ulicę Szkoły Medycznej.
Po drodze Juliusz prosił go, aby studentowi prawa zadawał te tylko pytania, które mu się będą wydawały niezbędnemi — i obznajmił go w pewnym stopniu z położeniem rzeczy.
Paweł i Justyn nie znali się z sobą, lecz od pierwszego wejrzenia obudziła się między niemi sympatya.
Zamienili uścisk ręki, poczem młody lekarz zbliżył się do Renaty i po starannem zbadaniu jej stanu, oświadczył kategorycznie:
Strona:PL X de Montépin Zemsta za zemstę.djvu/621
Ta strona została przepisana.